Taka pora roku czyli jak radzić sobie z jesienno-zimową chandrą
Dzień dobry, zaczynamy ten show!
Nienawidzę okresu grudniowo-styczniowego. Serio. Bo jest ciemno i chociaż dni już pomału, nieśmiało stają się dłuższe, to dalej jest mało słońca i mój nastrój spada wtedy na łeb na szyję a Wetlschmerz przeżywa miesiące rozkwitu. Jeśli, dodatkowo, jestem przed jakimś bardzo stresującym momentem ,kończy się to zwykle solidną sezonową depresją na tle nerwowym…. Czy jakoś tak.
Na szczęście lata praktyki wyrobiły u mnie solidny system obronny przed skrajnie czarnymi myślami. Oto kilka moich sposobów jak rozjaśnić trochę swoją duszę w tym jakże chujowym miesiącu.
1. Świeczki! Wszędzie świeczki!
O mniej więcej 3 lat jestem świeczkowym zboczeńcem. Uwielbiam ładne świeczniki, lampiony i świeczki same w sobie . Kupuję pomału cały rok co ładniejsze, najchętniej o jakimś miłym zapachu i potem sukcesywnie spalam je przez zimowe miesiące. Latem też, ale mniej. Lubię ciepłe światło płomieni, niespokojnie drgające w półmroku. Stanowi miły kontrast dla mrozu zza okna. Lubię też świeczki zapachowe, pomarańcze, cynamon, czekolada, bo wprowadzają dom w taki miły świąteczny nastrój, nie tylko wizualnie ale też na poziomie zmysłu węchu. Miałam kiedyś kominek, który zamiast zbiorniczka na olejek zapachowy miał metalową siateczkę na którą można było kłaść pomarańczowe skórki, goździki i cynamon. Pachniało przepięknie, niestety Hrabia Mruczysław go zamordował.
Ulubiony świecznik? Alabastrowy lampion kupiony w Egipcie (choć podejrzewam ze w Polsce w jakiś sklepie z egzotyką też można podobny dostać). Daje niesamowicie, nastrojowe, przytłumione światło i przede wszystkim przywołuje wspomnienia z ciepłego, słonecznego kraju faraonów. W końcu taka rola pamiątek,t prawda?
2. Rękodzieło
Niestety, na to mam ostatnio o wiele mniej czasu i bardzo mnie to boli. Osoby znające mnie osobiście lub obserwujące mój Instagram, wiedzą że głównie wyszywam, chociaż nie pogardzę też inną formą rękodzieła.
Długie zimowe wieczory, zwłaszcza jeśli nie jesteś typem imprezowicza są idealne by usiąść, włączyć muzykę, zaparzyć herbatę, grzańca czy co kto lubi i oddać się radosnej twórczości. Zwłaszcza kiedy haftuję jest to dla mnie chwila wyciszenia, moment kiedy mogę poukładać pewne sprawy w głowie, a czasem po prostu pozwalam myślom wędrować i wtedy przychodzą mi do głowy pomysły, czy to na projekty do pracy/szkoły, wpisy na blog lub po prostu rysunki.
Jak nie mam ochoty myśleć odpalam film. Z lektorem. I teraz wiele z was pomyśli „łeeee, film z lektorem co to za oglądanie filmu!” Już wyjaśniam. Otóż nie jestem koneserką kina, ba powiedziałabym wręcz że jestem filmową ignorantką. Kino to dla mnie po prostu rozrywka przy której nie zamierzam jakoś mocno wysilać głowy. Jeśli już chcę docenić film włączam go z napisami, angielskimi lub polskimi. Jednak moje ręce mają ADHD i naprawdę ciężko mi wysiedzieć te półtorej godziny nic nimi nie robiąc. Więc wyszywam/ robię z modeliny/ szyję, jednym okiem zerkając na film drugim wyszywając. Skupiam się głównie na dźwiękach i dialogach.
A jak nie mam ochoty na film dłubię przy audiobookach. Zaczęłam sobie bardzo cenić ten wynalazek, kiedy ktoś czyta za ciebie a ty musisz tylko słuchać. Bez audiobóków niektórych książek bym nie przeczytała, bo mój mózg się automatycznie buntował. Należy do nich między innymi 50 twarzy Greya.
3. Książki.
Sytuacja analogiczna do powyższej. Kocyk, herbata, może ciasteczka i/lub chipsy i udajemy się w podróż gdzieś, gdzie nie pizga za oknem. A jeśli już pizga to przynajmniej ciekawie. Obecnie odświeżam sobie całąserię o Zastępach Anielskich Kossakowskiej bo już za 2 tygodnie premiera 2 części Bram Światłości. Jaram się jak Lampka spotkaniem ze Światłością.
Wracając do tematu.
Serio chyba nie muszę tłumaczyć czemu książki są super. Jesteście inteligentni? Czytacie książki prawda? Jak nie, to zacznijcie. Najwyższa pora.
Inną opcją są mangi, ale spełniają onepodobną rolę co książki. Jedyna róznica polega na tym z odkąd zamknęli centrum mangi czytam więcej mang po angielsku jest co ma dodatkową zaletę w postaci treningu językowego. Nawet nieśmiało sięgam bo doujinshi w języku japońskich chociaż tam rozumiem średnio co 7 słowo. Ale grunt to się nie poddawać, prawda?
4. Podróże
Moi najbliżsi przyjaciele już wiedzą i jeśli zależy im na mojej obecności na jakiejkolwiek domówce, dają taka oto klauzurę.
Nie żebym ten kontynent darzyła jakąś szczególną estymą, wolę Amerykę Południową i Azję, (i nie lubię murzynów*) ale tak się złożyło że najczęściej latam właśnie na Czarny Ląd. ZWYKLE W OKRESIE ZIMOWYM. Jeśli tylko mam na to fundusze. Albo rodzice mnie zabiorą. Jak nie mam kasy na Afrykę, jadę gdziekolwiek indziej. Np. w moje ukochane Bieszczady. Ale nawet wyrwanie się do domu kumpeli za miasto ma swoje pozytywne skutki. Chodzi o to by zmienić otoczenie, nabrać dystansu, naładować akumulator.
* wyjaśnię żeby nie było żem rasistka ksenofob czy inny umysł ograniczony. Moje zastrzeżenia do murzynów nie wynikają z tego że uważam iż czarny człowiek powinien zasuwać na polu bawełny i w ogóle rasowo czysta Europa to jest to. Bynajmniej. Po prostu mam takiego „farta” że niezależnie czy pojadę do Afryki, Włoch czy wracam z pracy autobusem oni mnie zaczepiają. O ile w Afryce jeszcze przymykam na to oko, bo załóżmy że adorowanie białych turystek jest już jakoś tam weszło do ichniejszej kultury (chociaż zmacania moich włosów przez połowę obsługi przy odprawie w Gambii, uważam za naprawdę gruba przesadę) to w Neapolu czy naszej swojskiej Warszawie, przysiadający się murzyn i zagadujący o mój stan matrymonialny jest rzeczą, która mnie irytuje. Zresztą każdy taki facet by mnie irytował, ale z jakiegoś powodu robią tak tylko czarnoskórzy. I czasem żule.
5.Programy podróżnicze
A jak nie mogę sobie pozwolić na wyjazd tak jak w tym roku oglądam programy podróżnicze. Wojciechowskiej (borze tucholski, uwielbiam tę kobietę) Cejrowskiego, lub dokumenty, które znajdę. Był na YouTubie kanał Podróże Marzeń niestety został zdjęty, prawdopodobnie bo prawa autorskie. Takie trochę wideo przewodniki, w każdym razie w zimowe wieczory super się oglądało.
A najlepsza seria dokumentów na zimową szarość/ zmęczony mózg?
Magia Wielkiego błękitu – siedem kontynentów.
Jest to najlepsza i przy okazji najbardziej relaksująca seria filmów dokumentalno-przyrodniczych jaką miałam okazję oglądać. Co najciekawsze jest to seria realizowana przez Polaka – Darka Sepiło.
Składa się ona z 7 odcinków każdy, jak wskazuje tytuł, dotyczy jednego z 7 kontynentów. A konkretnie do fauny i flory morskiej każdego z nich. Kojący głos Krystyny Czubówny i miła, nienachalna muzyka podkreślająca to co widzimy na ekranie, nadaje całości, przyjemną relaksacyjną nutę. Jednak prawdziwą siłą i największym atutem tej produkcji są zdjęcia. Świetnie zmontowane, robią ogromne wrażenie, czasem dosłownie (ujęcie zamykające odcinek o Afryce!!! Nie będę psuć wam niespodzianki, ale mnie numer jeden w całej serii). Mogłabym tak pisać peany zachwytu, ale lepiej, jak ze wszystkim, zobaczyć samemu.
Nie uwzględniłam w powyższej liście rysunku, choć często, gęsto i w ten sposób się relaksuję, to odkąd związałam się z rysunkiem w pewien sposób zawodowo, nie daje mi to takiego ukojenia jak gdy byłam w liceum i rysowałam tylko dla siebie.
A jakie wy macie sposoby na zimową chandrę? Podzielcie się z Ciocią w komentarzach ( i przy okazji pokażcie mi ze ktokolwiek to czyta)
Julka
27 stycznia 2020 at 18:54Kicia, Mąż i ciekawe książki to dla mnie zdecydowanie najlepsza metoda.
toksyczna kosmetyczka
30 stycznia 2020 at 11:46Ta pora roku jest dla mnie aktualnie najgorsza :/