Herbatki na jesień i zimę, czyli niezbędnik jesieniary
Jesień to dla mnie okres kiedy aura na zewnątrz kompatybiluje się z moim wnętrzem co oznacza że mogę siedzieć na swoim wykuszowym oknie na starcie poduszek z herbatą i obserwować mgły snujące się po Bieszczadach. Co prawda nie mieszkam w Bieszczadach ani nawet nie mam wykuszowego okna a ze swojego widzę najwyżej płot sąsiada i sikorki buszujące w śnieguliczkach*, ale to mój blog, mogę sobie tu tworzyć alternatywną rzeczywistość.
Herbatę na szczęście posiadam. Jesienne i zimowe herbaty w moim repertuarze bardzo różnią się od tych które pije latem i w cieplejszych okresach. Wtedy przede wszystkim stawiam na owoce i zioła i generalnie smaki które są dobre i na ciepło i na zimno.
Jesienią i zimą w ruch idą wszelkie przyprawy korzenne, źródła witaminy C, bo mój organizm się ich domaga i dopiero niedawno powiązałam moją jesienną miłość do herbat z hibiskusa i dzikiej róży z potrzebą witaminy C.
Miałam ochotę popełnić kilka rysunków spożywczych a że ten blog jest w sumie chuj-wie-o-czym to czemu nie zamieścić tu moich patentów na dobre jesienne herbatki. Podstawą wszystkich jest zwykła czarna herbata.
1. Klasyka gatunku
Czyli herbata z miodem i cytryną. Czasem dodaję imbir

2. Grzaniec
Pomarańcza + cynamon + goździki + czasem syrop malinowy.
Jest dobra rozgrzewająca a jak dodasz syropu to i słodka. Ja przyprawy i pomarańcze zalewam wrzątkiem, chyba się nie powinno ale zauważyłam że wtedy więcej smaku puszczają.

3. Najlepszy paring ever
jabłko + cynamon (i czasem anyż)
Jabłko z cynamonem to połączenie doskonałe. A pomysł by wykorzystać go w herbacie podsunęła mi m+ama. Jabłko nie daje tak intensywnego smaku jak cytrusy ale jeśli pokroicie połówkę małego jabłuszka w kostkę będzie zajebiszacza.

4. Chai latte
Herbata którą pokazała mi moja duchowa siostra dawno temu w Starbucksie.
Bardziej skomplikowana herbata na którą mam 2 patenty: zwykły i na leniwca.
Patent pierwszy na leniwca to zakup gotowej mieszanki. Ja swoją kupiłam kilka lat temu Kenii a że by nadać herbacie odpowiedniej mocy wystarczy szczypta, to tak ją sobie sukcesywnie zużywam.
Jeśli akurat nie byliście w Kenii i nie macie gotowej mieszanki, dobra Ciocia Asia już wam mówi jak zrobić własną.
Otóż do małego rondelka wrzucacie:
Imbir, może być suszony, 2 goździki, cynamon, kilka ziarenek pieprzu, kardamon, jeśli lubicie to też anyż, ja nie daję bo nie przepadam.
Proporcje są dowolne, kombinujecie tak by wam smakowało.
Dolewacie wody,, doprowadzacie całość do wrzenia i niech to sobie pyrka kilka minut by przyprawy puściły smak. Wyłączacie przelewacie wywar do kubka i wrzucacie do niego torebkę z herbatą.
Możecie jeśli lubicie dolać do tego mleka. Ja lubię tą herbatę właśnie z mlekiem.

Także teraz możecie zawinąć się w kocyk i kontemplować jesienną depresję.
Jeśli ta forma wpisu się spodobała dajcie znać bo mi się całkiem przyjemnie rysowało to jedzonko chętnie bym kiedyś jeszcze popełniła taki przepisowy wpis.
*śnieguliczki to te krzaczki z białymi owocami. Prawda, że to śliczna nazwa?
Aneta
4 grudnia 2019 at 05:19Czy ja Ci mówiłam że mam wykuszowe okno z widokiem na górę? Czasem zdarzało mi się na nim siedzieć na poduchach i patrzeć na widoki,zwlaszcza jesienią, kiedy liście na drzewach ich nie zasłaniają.