Książki, które zaszczepiły we mnie miłość do podróży

Kocham podróże. I te do dalekich krajów o innej kulturze i te na 2 koniec miasta. Albo ulicy. Moment kiedy przekraczam próg domu, jest też momentem kiedy odrywam się od codzienności. Tak się jakoś utarło że lato to czas podróży. Pewnie dlatego że w naszym klimacie pogoda najbardziej sprzyja by się w pełni podróżą cieszyć. Jakby deszcz w czymkolwiek prócz komfortu przeszkadzał. Nieważne.
Mnie świat fascynował od zawsze i nie wiem na ile zawdzięczam Zwierzętom świata które jako dziecko oglądałam zawsze o 11 w niedziele rano, a ile kilku książkom, które gdy zabrakło w domu telewizora przyniósł mi tata.
No to dziś o książkach, które zaszczepiły we mnie chęć do ruszenia tyłka sprzed telewizora. Kolejność opisywanych książek jest zupełnie przypadkowa.

1. Tove Jansson Tatuś Muminka i morze

Ok, to nie jest książka typowo podróżniczka. Po prostu jako dziecko uwielbiałam jeździć nad morze*, a koncepcja mieszkania w latarni morskiej wydawała mi się po prostu cool. Tylko podejrzewałam że tata raczej nie rzuci pracy by zostać latarnikiem, więc nie sugerowałam, mu tej opcji. Koncept pozostał w strefie marzeń. Ale latarnie morskie lubię nadal. Jakbym nie miała zamieszkać w Bieszczadach ani na mazurach to trzecim wyborem byłaby latarnia morska.

2. Alfred Szklarski Seria o przygodach Tomka Wilmowskiego

Miałam farta, w niefarcie że Tomek w krainie kangurów nie był moją lekturą. Farta bo nie wiem czy szkoła by mi go nie obrzydziła, niefarta bo całą serię o Tomku przeczytałam kilkukrotnie i nawet teraz mając lat 27 lubię do niej wracać i nieudolnie usiłuję uzupełnić prywatną bibliotekę o brakujące 4 tomy.
Seria opowiada o chłopu jeżdżącym z ojcem, będącym łowcą dzikich zwierzą, po całym świecie w celu łapania tychże do ogrodów zoologicznych. O ile z dzisiejszego punktu widzenia nie jest to najbardziej etyczne zajęcie świata, to weźmy na poprawkę fakt że akcja powieści toczy się i ponad sto lat temu (czasy zaborów ale o tym za chwilę) a powstawała w latach 50 ubiegłego wieku. Generalnie Tomek jeździ, strzela ze swojego sztucera, ogląda dalekie kraje od Australii przez Afrykę i obie Ameryki, a 12-letnia ciocia czytała to z równie wielkimi wypiekami na twarzy i marzyła by samej strzelać ze sztucera, ale do dyspozycji miała tylko grający pistolecik swojego brata.
Prócz tego książka ma patriotyczną nutę. Wspomniany ojciec tomka i towarzyszący mu przyjaciel musiał uciekać z kraju przez zatarg z władzami rosyjskimi, w jednym z tomów mamy motyw odbicia z Syberii, zesłanego tam kuzyna Tomka. Autor, ustami bohaterów, raczy nas też opowieściami o autentycznych polskich podróżnikach, takich jak choćby Strzelecki, odpowiedzialny za eksplorację najwyższych Gór Australii i to dzięki niemu ich najwyższy szczyt nosi miano Góry Kościuszki.

No i najważniejszy element Jan Smuga. O Bożenko, to bardzo długo był mój ideał faceta i z piedestału zrzucił go dopiero grający Draco Malfoya Tom Felton 😀
Obecnie myślę, że dałabym się takiemu Smudze porwać w dżunglę.

3. Juliusz Verne 20 000 mil podmorskiej żeglugi.

Generalnie, cała twórczość Verna bardzo wpłynęła na moją ciekawość świata, ale akurat 20 tysięcy mil odświeżyłam sobie całkiem niedawno, i o mój borze liściasty, to jest genialna książka.
Badacz i jego asystent, zbiegiem wypadków trafiają na pokład podwodnej łodzi Nautilusa, którą dowodzi tajemniczy Kapitan Nemo. Nasi bohaterowie zostają więźniami na lodzi, ponieważ Kapitan odciął się od świata zewnętrznego, jest samowystarczalny i wszystko od jedzenia po ubrania czerpie z morza. I o ile czytając o szczegółach technicznych Nautilusa i ogólnie o rozwiązaniach jakie Nemo wymyślił aby pod woda stworzyć samowystarczalną jednostkę możemy nie widzieć w nim niczego szczególnego, bo może to być nużące, to gdy dotrze do nas że jego wizja powstałą w głowie Verna w XIX wieku. Powiem, tak chłop był albo cholernym jasnowidzem, albo wizjonerem na miarę Leonarda da Vinci.
Niemniej podróż przez morza świata opisy fauny flory i podwodnych potworów (czyli w sumie też fauny) rajcowały mnie strasznie. No i nauczyłam się z niej 2 rzeczy: mądrego słówka hekatomba, oraz że muszle są zawsze prawoskrętne. Serio, zanim to przeczytałam byłam przekonana ze ja po prostu źle szukam i dlatego moje są wszystkie w jedną stronę wykrzywione. Ale miałam 10 lat, miałam prawo.
Generalnie aby dowiedzieć się kim jest Kapitan Nemo i czemu skrył się pod morzem przed światem* trzeba przeczytać Tajemnicza wyspę, która oprócz tego ze jest samodzielną historią z nowymi bohaterami jest tez crossoverem z „podmorską żeglugą”, oraz „dziećmi Kapitana Granta”. Książki są niby trylogią i dopiero w Tajemniczej wyspie się o tym dowiedziałam, także jeśli po nią sięgniecie Wyspę czytajcie jako ostatnią, 2 pozostałe, kolejność dowolna.
Generalnie wszystkie 3 książki serdecznie polecam i jak znajdę drania który zajumał moją Tajemnicza wyspę to, słońce, marny twój los.

4. Daniel Defoe Przypadki Robinsona Cruzoe

Ok, to była moja lektura. Jedna z tych które przeczytałam bo mi się podobały a nie dlatego, że stała nade mną mama z karcącym wzrokiem. I pamiętam, że połowa moich kolegów uznała ją za piekielnie nudną a ja byłam nią zachwycona. Uwielbiałam czytać jak Robinson adaptuje się do sytuacji w której się znalazł, jak pomału gospodaruje wyspę do swoich potrzeb. Lubiłam czytać o palmach kokosowych, szukaniu jedzenia i generalnie ten survivalowy klimat kręcił mnie tu i kręcił w wspomnianej już wcześniej Tajemniczej wyspie. I głupio marzyłam by samej trafić na takową wyspę, bo wszyscy daliby mi spokój, a potem dotarło do mnie że, kurcze, ciężko by było tam z literaturą.

Co nie zmienia faktu że klimat Karaibów mnie kręci. Byłam niestety raz i to przy wybrzeżu Wenezueli na 3 dni więc niezbyt długo. Gdyby obecnie ktoś mi zaproponował bezludną wyspę ino z pełnym wyposażeniem lodówki domku przy plaży i zestawem lektur na miesiąc chętnie. A i wi-fi nie zapominajmy o wi-fi. I rum.***

5. Rudyard Kipling Księga dżungli.

Szczerze? Czytałam to tak dawno temu ze nie pamiętam już fabuły prócz tego, że była jak wszyscy wiemy o chłopcu wychowanym przez wilki. I że wpierw przeczytawszy oryginał, byłam srogo zawiedziona Disnejowską cukierkową wersją. Pamięć mi mówi że całość (seria liczy sobie 2 częsci) nie kończy się cukierkowym happy endem. W wolnej chwili na pewno sobie odświeżę.

Książka kupiła mnie przede wszystkim, opisami odległej dżungli, zagubieniem głównego bohatera który nie pasował ani do dżungli ani do ludzi i podsycał moją małoletnią wyobraźnie podsuwając jej wizje niebywałej egzotyki.
Kipling zasiał u mnie jedno potężne marzenie. Chcę zobaczyć Indie. Puki co najbliżej byłam na Sri Lance ale jeszcze wszystko przede mną.

Generalnie, zawsze lubiłam literaturę drogi, tudzież stawianie bohatera w sytuacji kiedy musi zmierzyć się z siłami natury. Zwłaszcza kiedy nie mogę sobie pozwolić na ruszenie się dalej niż do Kampinosu, fajnie przenieść się chociaż literacko w bardziej egzotyczne miejsce.

*dotąd uważam polskie plaże za najpiękniejsze na świecie (a trochę plaż i mórz od tego czasu widziałam)
** ciekawostka z Wikipedii: wiecie że w pierwotnym zamyśle autora Nemo miał się okazać Polakiem – powstańcem styczniowym? 😀
*** co ta dorosłość robi z ludźmi to ja nie wiem.

2 komentarze

  1. Aneta Klimek

    6 lipca 2019 at 08:22

    Żadnej nie przeczytałam. Robinson byl u mnie lekturą obowiązkową, nie mogłam przez to przebrnąć. Miłość do podróży zaszczepila sie sama.

    1. Ciocia Mrok

      6 lipca 2019 at 10:40

      U mnie też ja byłam zafascynowana Robinsonem, zazdrościłam mu plam i z jakiegoś powodu muszelek na plaży 😀 Jakbyś kiedyś wróciła to wszystkie prócz księgi dżungli mam u siebie. Księgę też zamierzam nabyć jak tylko znajdę ładne wydanie 🙂

Skomentuj Aneta Klimek Cancel